poniedziałek, 25 maja 2015

Rozdział 2 ''Nie, to przecież są nasze dzieci! Nie możecie nam ich odbierać!''

Dedykacja dla wszystkich osób, które skomentowały pierwszy rozdział c: Naprawdę miło czyta się Wasze komentarze ^^


~Laura
Ciepłe promienie słońca powoli wdzierały się do mojego pokoju. Nie miałam ochoty nawet podnosić się z łóżka, ale światło wpadające przez okno i nieznośny dźwięk budzika nie pozwalały mi dłużej wylegiwać się pod ciepłą kołdrą. Leniwie zwlokłam się z materaca. Zakładając moje białe, puchowe kapcie, odruchowo spojrzałam na zegarek. 6.30. - Brawo Laura. Do pracy masz dopiero na dziewiątą, a budzik ustawiasz na tak wczesną godzinę. Genialnie. - skarciłam się w myślach. Podeszłam do szafy i pogrzebałam w niej trochę. Po chwili zdecydowałam się na luźną, białą bluzkę na ramiączka wydłużaną po bokach i jasne, dżinsowe krótkie spodenki. Z tym zestawem udałam się do łazienki gdzie wykonałam wszystkie poranne czynności, a następnie szybko zbiegłam po schodach na dół. Przy stole siedziała Vanessa i zajadała się płatkami.
- Cześć. - przywitałam się po czym zajęłam miejsce obok brunetki.
- Hej, jak się spało? - zapytała.
- W porządku. - uśmiechnęłam się. - Em.. Vanessa, a czy ty nie masz czasem ogłoszenia wyników za dwadzieścia minut? - dziewczyna z niedowierzaniem spojrzała na zegarek na ścianie i podniosła się z krzesła, o mało co nie przewracając stołu.
- O cholera! - krzyknęła. - Nie zdążę!
- Hej, hej spokojnie. Przecież stąd do studia jest może z piętnaście minut drogi. - starałam się ją uspokoić, niestety na marne.
- Okay klucze są, portfel jest... telefon! - wystrzeliła z kuchni jak z procy, a po może minucie była już przy drzwiach.
- To cześć i powodzenia! Trzymam kciuki! - zawołałam na pożegnanie, chociaż wątpię, że Van mnie usłyszała. Zaśmiałam się cicho po czym postanowiłam zrobić sobie coś do jedzenia. Zajrzałam do lodówki, a tam zastałam pustkę. Były tylko jajka, mały pęczek rzodkiewek i pomidor. - Trzeba zrobić zakupy. - pomyślałam. Szybko spisałam produkty, które mam kupić i włożyłam kartkę do torebki. Czasami byłam mocno zakręcona, ale jeśli chodzi o zakupy, to zawsze wszystko musiałam mieć spisane i uporządkowane. Z trzech produktów nie zrobię sobie śniadania więc uznałam, że zjem coś na mieście. Żeby zabić czas postanowiłam pooglądać telewizję, wygodnie usiadłam na kanapie, a na ekranie telewizora pojawiła się jakaś hiszpańska telenowela.
~Rydel
Pudła, pudła, pudła i jeszcze raz pudła. W całym domu porozstawiane były najróżniejszych rozmiarów kartony. Z jednej strony cieszę się, że wróciłam do mojego rodzinnego miasta i wreszcie mogę znowu przejść się jego uliczkami, a z drugiej, gdy patrzę na te wszystkie rzeczy na podłodze, czekające na ich rozpakowanie mam ochotę położyć się na łóżku i nic nie robić. Moi kochani bracia nie raczą mi pomóc, bo wszyscy, oprócz Ross'a się gdzieś rozpłynęli. Riker poszedł poszukać sobie nowej gitary ponieważ ostatnio, gdy goniłam z nią Ella i Rocky'ego mocno ucierpiała. Natomiast dwaj wymienieni wyżej bruneci poszli zobaczyć czy do LA trafiły jakieś nowe żelki. Powinnam ich chyba wysłać na jakąś terapię odwykową. Teraz Ross... siedzi w domu, nudzi się więc mógłby iść do cukierni. W końcu musimy jakoś przywitać Mais, nie?
- Ross, na dół! Teraz! - co prawda mogłabym normalnie pójść do pokoju blondyna i poprosić go, aby poszedł po coś słodkiego, ale przez tyle lat życia pod jednym dachem z czterema chłopakami nauczyłam się, że na nich zwykłe "proszę" nie działa. Chłopak już po chwili znajdował się obok mnie i ze znudzoną miną zapytał:
- Co chciałaś?
- Trzeba iść do cukierni. Maia nas dzisiaj odwiedzi, a w rozpakowywaniu kartonów to wąrpię, że mi nie pomożesz więc chociaż do tego się przydasz. - gdy tylko użyłam imienia Mai Ross od razu się ożywił, a w jego oczach pojawiły się iskierki radości.
- O której będzie?
- Dzwoniła i mówiła, że koło osiemnastej. - mówiłam, przy okazji zapisując na kartce adres pod który ma udać się chłopak.
- Proszę. - podałam mu zapisany skrawek papieru.
Blondyn szybko założył buty i kurtkę i wyszedł z domu. Ja natomiast jeszcze raz rozejrzałam się po salonie wypełnionym pudłami. - Trzeba jednak było nie wysyłać go do tej cukierni tylko poprosić o pomoc z tymi kartonami - pomyślałam i z niechęcią zaczęłam uporządkowywać salon.
~Laura
Niepewnie przeszłam przez duże, szklane drzwi prowadzące do miejsca mojej nowej pracy. Nie wiem czemu, ale byłam zdenerwowana. Przecież praca to nic strasznego, nie powinnam w ogóle się tym przejmować, ale wciąż nie mogłam pozbyć się tego uczucia. Do tej pory nie miałam okazji dokładnie przyjrzeć się temu pomieszczeniu i dopiero teraz zauważyłam jak jest tu ładnie. Kremowe ściany i drewniane panele rozjaśniane przez światło wpadające z dużych okien oraz różne pastelowe gadżety poustawiane na parapetach dodawały tej kawiarence przytulności, kontrastując przy tym kolorami z meblami, które były z ciemniejszego niż podłoga drewna. Podeszłam do lady, za którą ujrzałam wysoką, szczupłą dziewczynę, na oko w moim wieku lub trochę starszą. Jej jasne, długie blond włosy związane były w kitkę. Na okrągłej twarzy znajdowały się błyszczące, niebieskie oczy bacznie wpatrujące się w kasę.
- Dzień dobry. - przywitałam się tym samym odrywając blondynkę od liczenia czegoś na kasie.
- Dzień dobry. - posłała mi ciepły uśmiech. Wydawał mi się szczery co trochę mnie zdiwiło, bo zazwyczaj osoby pracujące w takich miejscach mają na twarzach wymuszone uśmiechy. Chyba, że tylko mi się tak wydaje. Cóż, nie wiem...
- Od dzisiaj zaczynam tu pracę i miałam się do kogoś zgłosić, ale nie pamiętam do kogo.
- Ach, tak. Pani Laura Marano, zgadza się?
- Tak.
-  Naszej szefowej nie ma więc to ja panią oprowadzę, ale przede wszystkim to jestem Sara. - podałyśmy sobie ręce. Dziewczyna chyba od razu mnie polubiła, a ja ją rówież. Sara oprowadziła mnie po całej kawiarni, wyjaśniła wszystko, dała mi strój, który noszą tu kelnerki oraz powiedziała mi co ma teraz robić. Zabrałam się za wykonywanie jej poleceń, a ona sama wróciła do swoich zajęć.
~Rocky
Byliśmy z Ellem w ogromnej galerii, ale oczywiście nie interesowały nas sklepy z ubraniami czy coś. Akurat trafiliśmy na świetną okazję, bo właśnie dzisiaj, otwierali tutaj nowy sklep cały pełen najróżniejszych żelków. Dla mnie jak i dla mojego przyjeciela był to po prostu raj! Chodziliśmy po wszystkich alejkach i zbieraliśmy każdy rodzaj tych pysznych słodyczy. Ja wrzucałem coraz to kolejne paczki, a Ell natomiast zajmował się łapaniem ich do koszyka. Właściwie zawsze lądowały one na podłodze no, ale trzeba przyznać jak na rzucanie tyłem, to skromnie mówiąc mój cel jest świetny. Największy rekord to 5 milimetrów od koszyka. Nieźle, co nie?
- Rocky, wolniej! Nie nadążam ich zbierać! - Ellington marudził już od jakiś dwudziestu minut.
- Poczekaj, skupić się przez ciebie nie mogę.
- A na czym tu można się skupiać? - zapytał.
- No przecież muszę trafić do wózka, a to nie jest proste zadanie. - odparłem. Ellington po krótkim namyśle przyznał mi rację. Przechodzenie między kilkoma następnymi alejkami  minęło dość spokojnie, gdy natomiast doszliśmy do miejsca gdzie znajdowały się kwaśne żelki niechcący rzuciłem paczką w twarz Ella i z tego właśnie rozpętała się bitwa. Słodycze latały dosłownie wszędzie. Aż w końcu trafiły w dyrektora sklepu. Mężczyzna się przewrócił, a gdy się podniósł nie mieliśmy już szans na ucieczkę. Szybko zawołał do siebie ochronę. Ta najpierw starała się ciągnąć nas za koszulki to jednak nie pomogło, bo kurczowo złapaliśmy się półek. Mężczyźni przeszli więc na ręce, ale i to nie przyniosło żadnych efektów. Ani ja, ani mój przyjaciel nie mogliśmy pozwolić by ktoś nas stąd zabrał. Nie teraz, gdy dopiero odkryliśmy ten raj na ziemi! Ochroniarze jednak się nie poddawali. Tym razem złapali nas za ręce i... wygrali. Musieliśmy puścić się trzymanych przedmiotów. Zaczęliśmy rozpaczać i krzyczeć:
- Nie, to przecież są nasze dzieci! Nie możecie nam ich odbierać! - pierwszy krzyknął Ell.
- Jeśli nam je odbierzecie to będą sierotami!
- Jestem ich matką. - powiedziałem dumnie. - i nie zgadzam się, abyście mi je odebrali!
Postawni mężczyźni z niedowierzaniem pokręcili głowami.
- Takich idiotów jeszcze w życiu nie widziałem. - szepnął jeden z nich.
- Jak pan śmie mnie i mojego kochanego wnuczka tak obrażać! Co za niewychowane dziecko! Jak zaraz dostaniesz moją laską to własna matka cię nie pozna! - Ellington stał się babcią i nie wiadomo skąd wytrzasną laskę. Ochroniarze wolnymi rękoma uderzyli się w czoła. Resztę tej drogi już nic nie mówili. Zostawili nas tylko pod biurem dyrektora i odeszli, a my ze dwadzieścia minut czekaliśmy aż ktoś nas wreszcie wypuści.
~~~~~~~~~~
Hej żelki! Witam z kolejnym rozdziałem! Fakt nie jest on długi, ale w następnym akcja trochę się już rozwinie i prawdopodobnie będzie on dłuższy ^^ Co do tej środy to postaram się dodać rozdział, ale nic nie obiecuję :3 Nie będę pisała jakiejś długiej notki, bo tak naprawdę nie mam już co pisać. Dodam tylko, że jeśli zauważycie jakieś błędy ortograficzne czy interpunkcyjne lub coś innego to śmiało możecie mi napisać, a ja spróbuję się poprawić C:
Do napisania kochani!
PS. Czy ktoś tak jak ja jest podekscytowany tym, że jest szansa na przyjazd R5 do Polski? :D

               

1 komentarz:

  1. Cudowny rozdział!!!
    Czekam na rozwinięcie twojej historii, bo zapowiada się całkiem obiecująco. Jestem ciekawa kiedy Raura się spotka. Już nie mogę się doczekać. =)
    Czekam na next. :*

    OdpowiedzUsuń

created by Violette